środa, 29 marca 2017

Krowa Matylda

,,Krowa Matylda"
Alexander Steffensmeier





   Są książki, które bawią nie tylko dzieci ale i rodziców. Mogę z powodzeniem zaliczyć do tego gatunku ,,Krowę Matyldę". Kiedy Młody Człowiek został uzbrojony w kartę czytelniczą, ulubiona pani bibliotekarka podsunęła nam ową historyjkę, w której się zakochaliśmy. Zazwyczaj mam tak, że nie lubię czytać dzieciakom tych samych bajek. Co jak wiadomo jest odwrotnie proporcjonalne do chęci dzieciaków bo one zwykle domagają się wciąż tych samych. Tym razem jednak sprawa zakończyła się tak, że nie protestuję. Tą książeczkę możemy czytać i czytać bez końca.
   Mały ma 3 lata i nudzą go jeszcze zbyt długie teksty. Tutaj mamy minimum słów, za to ilustracje -obłędne. Wykorzystano każdą możliwą przestrzeń na zbudowanie tej scenerii, którą stworzył sam autor. Cudownie przedstawiona sielska wieś, psotne i niezwykle operatywne zwierzęta, no może poza świniami bo one ciągle śpią, oraz trafnie przedstawione uczucia i mimika, dzięki którym dzieciaki przeżywają wszystko mocniej, intensywniej.
   Kiedy Matylda znajduje mapę skarbów, Maluch razem z nią wyrusza na poszukiwania. Paluszkiem wskazuje kierunki, wyszukuje ukryte elementy, dostrzega ukryte postacie i baaardzo zabawne sytuacje. Można tu znaleźć np. kurę biorącą dyskretnie prysznic po całym dniu mozolnego kopania dziury, czy wóz przeprowadzkowy dla ryb bo obok powstał większy akwen. Cała oprawa graficzna jest tak pomyślana, że z powodzeniem można opowiedzieć wiele własnych historyjek. Humor jest tak wszechobecny, że nawet starszy brat Malucha uznał, że są w dechę. A, że brat jest dorastającym nastolatkiem to jest to opinia wiele znacząca.





  Mały zakochał się w tej zakręconej, sympatycznej Krówce tak bardzo, że postanowiliśmy dokupić inne egzemplarze. Jesteśmy bardzo ciekawi jej nowych przygód i myślę, że jeszcze nie jedna książeczka do nas zawita. Tym bardziej, że wydanie jest świetne nie tylko wizualnie, ale jest też po prostu solidne- spory format 23X30cm, twarda oprawa, strony z grubego, mocnego papieru, porządnie zszyte. Na pewno wytrzyma wiele naszych wspólnych podróży.




  I proszę jaka radość po rozpakowaniu przesyłki.





   Wszyscy polecamy, tym małym i tym troszkę większym. ,,Krowa Matylda" cudownie poprawia nastroje i sprawia, że czytanie nigdy się nie nudzi.

czwartek, 23 marca 2017

The Disappointments Room

,,The Disappointments Room"
Reż. D.J. Caruso
(2016)



Foto BookMyShow



  Nie  będzie fajerwerków, obgryzania paluchów ze strachu, nie będzie chowania się pod kocykiem, nie będzie nawet staroświeckiego, przyzwoitego BOOO. Mimo wszystko można obejrzeć bo to całkiem przyzwoity film. I chociaż temat wałkowany we wszystkie strony jak ciasto na chrusty, a scenariusz niesłychanie przewidywalny, jest przy czym zajadać popkorn.
  Rodzina wprowadza się do dużego domu, znajdującego się na odosobnionej, zalesionej działce. Nie ma nic odkrywczego w tym, że opuszczone domy muszą mieć swoje tajemnice. Nie dziwi zatem fakt, że Dana szybko znajduje drzwi, prowadzące do pokoju. Pokój jest o tyle zagadkowy, że nie widnieje na żadnych planach, a solidnie zaryglowane drzwi nijak nie dają się otworzyć. Pomiędzy remontowaniem domu, a zajmowaniem się mężem i synem, kobieta poprzez wspomnienia zdradza nam bolesne przeżycia, z którymi musieli się zmierzyć przed wyjazdem. Powoli to, co im się przydarzyło, splata się z przebrzmiałymi wydarzeniami w domu. Przez chęć naprawienia błędów i chronienia najbliższych obłęd miesza się z rzeczywistością.
  Film ogląda się gładko, na plus zaliczyć można to, że już od początku akcja toczy się wartko. Poczucie niepokoju wywołuje prowadzenie kamery tak, by widz zobaczył bohaterów oczami ukrytego intruza. Równie przyjemnie odbiera się zdjęcia z pleneru gdzie poczucie sielskości mąci jedynie świadomość, że gdzieś czai się coś obcego. No i oczywiście sam dom - piękny na zewnątrz jak i w środku. Zazwyczaj w filmach o takiej fabule domy niepokoją i straszą. Estetyka tła miała wydobyć tragizm tego, co się działo z poprzednimi mieszkańcami. Tragizm, nie groza bo ostatecznie tej  tutaj nie wiele. W mojej ocenie najwięcej strachu wywołał czarny, groźny pies. Dlaczego? Przekonajcie się sami.

poniedziałek, 20 marca 2017

Góra Tajget

,,Góra Tajget"
Anna Dziewit-Meller





   Powieść ukazująca echa wojny. Tej wojny, która w naszej świadomości jest wciąż żywa i obecna. Wiele już napisano i powiedziano na temat tamtych dni. Tutaj możemy się przekonać jak nie wiele wiemy o ludzkich dramatach, jak nie wiele nas to obchodzi i jak szybko przejdą do niepamięci.
   Wszystko zaczyna się na współczesnym Śląsku. Spokojnemu, dobrze ułożonemu Sebastianowi rodzi się córka. Wtedy zaczyna czuć co to znaczy prawdziwy strach. Co to znaczy ponosić odpowiedzialność za drugą istotę. Miewa koszmary i przerażające myśli. Tak bardzo boi się o bezpieczeństwo córki, że nie odchodziłby od jej łóżeczka. Ale jego lęki są niczym w porównaniu do tego, co wcześniej działo się tam, gdzie dziś mieszka i pracuje. Tam gdzie dr. Luben sprowadzała śmierć na małe dzieci, tłumacząc to badaniami naukowymi, tam gdzie  Zefka przeżyła rozstanie z rodziną, gwałty i śmierć dziecka, tam gdzie mały Rysiu byłby  skazany na śmierć gdyby los nie zesłał mu anioła...
   Konfrontacja przeszłości z teraźniejszością daje nam możliwość wielu doznań. Buntujemy się przeciwko temu, co wydarzyło się wtedy, widząc jednocześnie jak błahe są nasze dzisiejsze obawy. Jak niewiele można zrobić by cierpienia tamtych ofiar nie odeszły w niebyt. Jak trudno zrozumieć oprawcom, że mają krew na rękach.
  Tematyka poruszona w książce sprawia, że zastanowimy się nad losem tych, którzy byli świadkami tych okrutnych chwil. Wszyscy ich mieliśmy. Nieliczni jeszcze mają. Jeszcze chwilę. Zastanowimy się nad ich związkami, tak ulotnymi jak okazały się związki pozornie obcych bohaterów tej powieści. Bo oni nie byli obcy. Połączył ich już na zawsze ból i strach, którego my nie jesteśmy w stanie nawet sobie wyobrazić.
  Autorka przedstawia minione wydarzenia niemalże chłodno. Jakby usunęła zasłonę i pokazała kilka scen mówiąc ,,tak było". Nie ocenia, nie wyciąga wniosków, te zostawia nam. Zostawia nas samych z uczuciami, które nie sposób stłumić w trakcie lektury. Nie sposób powstrzymać łez i smutki, i cichego jęku ,,mój Boże"  i nie sposób spojrzeć później na własne dziecko bez  dreszczu niepokoju...

piątek, 17 marca 2017

Nie ma wędrowca

,,Nie ma wędrowca"
Wojciech Gunia



   Prawdziwą przyjemnością jest już samo trzymanie tej książki. Bardzo klimatyczna okładka, działająca na wyobraźnię, wykonana przez Kaję Kasprowicz zachęca do zapoznania się z tą powieścią. Paweł Mateja napisał ,,długo się nie otrząśniecie" i zapewniam, że tak właśnie będzie. To nie jest horror straszący duchami, potworami czy zombiakami. To horror straszący nas tym co nieuniknione, tym czym sami jesteśmy. Jest pełen smutku i goryczy, pobudza wrażliwość emocjonalną czytelnika jak i zmusza do rozważań  nad sensem istnienia, nad odpowiedzialnością za swoje czyny.
   Główny, bezimienny bohater, który jest narratorem tej powieści przybywa do małej miejscowości. Przypadkowo znajduje pracę  jako stróż w tartaku. Jego osobowość jest przedstawiona w taki sposób, że od razu wzbudza sympatię. Widać, że lubi samotność, że niesie ze sobą jakiś balast, a jednocześnie dość szybko nawiązuje kontakty. W trakcie wykonywania swoich obowiązków dowiaduje się o swoim poprzedniku. Roszczuk był starszym mężczyzną, który zmarł w czasie mrozów. Nikt nie znał go na tyle blisko by wiedzieć kim na prawdę był. Nasz bohater zupełnie przypadkowo poznaje jego niesamowitą historię. Styka się z wydarzeniami, które wstrząsają i wywołują ciekawość, budzą niepokój ale i współczucie. W przedziwny sposób ból, którego zaznawał staruszek, koił jego własny, dawał szansę na rodzaj odkupienia po tym, co stało się dawno temu.
   Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów by nie psuć lektury, mogę jedynie zapewnić, że znajdziecie tu olbrzymi ładunek emocjonalny. Powieść jest napisana barwnym, sugestywnym językiem, czyta się z przyjemnością, hipnotyzuje i wciąga, Z każdą kolejną stroną, można odczuć chłód, niemalże poczuć płatki śniegu na skórze i mroźne podmuchy wiatru. Realność bohaterów podkreślają dialogi, które często są wulgarne, takie właśnie jak wiele rozmów ciężko pracujących mężczyzn, żyjących w trudnych warunkach. Wątek nadprzyrodzony dzieje się gdzieś w tle. Na pierwszym planie są ludzkie tragedie i potworne zbrodnie, szukanie odpowiedzi na pytania kim jesteśmy, jaki jest cel naszego istnienia i nadawania sensu wszystkiemu co robimy. Sporo filozoficznych rozważań i prób odpowiedzi. Wszystkie wątki w moim odczuciu są wyśmienicie zbalansowane i odpowiednio podane.
  Przy dość niewielkiej objętości powieści, dostarczyła intensywnych wrażeń i na długo zapadła w pamięć. Dopiero po jej zakończeniu można zrozumieć znaczenie tytułu. Może powinnam powiedzieć ,,spróbować zrozumieć" bo ostateczne zrozumienie zdaje się być wciąż poza naszym zasięgiem...

sobota, 11 marca 2017

Sen, brat śmierci

,,Sen, brat śmierci"
Grzegorz Gajek





   Autor zachęcił mnie do lektury już swoim wstępem. Lubię noc, tę ciszę i magiczne cienie, to jak dom skrzypi i światło latarni omiata nikłym blaskiem ściany kuchni. Jeśli jeszcze świeci księżyc- nic, tylko chłonę. A sny? Sny kiedy już nadejdą kreują inny świat, przestrzeń dla odmiennych doznań. Od rzeczywistości dzieli je granica zwiewna jak pajęczyna.  I taki właśnie jest ten zbiór- ponura prawda przeplata się z baśniowością, to co wydaje się prawdziwe i namacalne w rzeczywistości jest ułudą i na odwrót.
W tomiku jest jedenaście opowieści o różnym natężeniu ,,dziwności". Nie sposób nie myśleć o nich jak o snach ze względu na przewrotność, na budowanie porządku, który za chwilę wali się ale nie w gruzy, tylko tworzy nowe obrazy. Już pierwsze opowiadanie utwierdza mnie w tym przekonaniu. Znacie to uczucie gdy wydaje się wam, że gdzieś błądzicie, że przechodzicie z jednego pomieszczenia do innego, mijacie ciąg korytarzy, widzicie dziwne przedmioty i sytuacje? Taka właśnie jest ta opowieść. Nic, tylko zapisany sen.
   Są też opowieści, które nie koniecznie muszą być sennym majakiem. I te budziły niepokój na zupełnie innej płaszczyźnie. Czy narkoman śniący o składaniu ofiary, jest zdolny zupełnie nieświadomie ją złożyć?  Czy umierając zmierzamy do nieba, piekła, czy jeszcze innego miejsca? I czy zachowujemy jeszcze wtedy wspomnienia tego kim byliśmy? Tutaj mamy właśnie jedno opowiadanie utrzymane w konwencji ,,nie wie, że umarł". Mamy i takie, które pokazuje jak nasze własne demony i lęki mogą się przedostać do realnego świata, przysłaniając nam prawdziwy obraz rzeczywistości.
   Osobiście najbardziej spodobał mi się ,,Wurdałak". Opowiadanie napisane w formie listu- odpowiedzi do poprzedniego opowiadania. Rzecz miała się dziać w roku 1517 na ziemiach polskich. Pięknie zarysowana historia kraju, świetne opisy przyrody jak i ludzi. Opis charakternych Polaków niezwykle trafny. I te wojenki, polowania i zabobony, i chęć do trunków. Ach! I gdzieś w tym wszystkim zaczyna się dziać rzecz niesłychana, z lękami i gusłami, z ukrytymi potworami. Pokusiłabym się tutaj o porównanie do Gaimana. Poczułam ten sam klimat, z ta różnicą, że ten nakreślony przez Gajka jest nasz, swojski, tak przyjemny w odbiorze, że po skończeniu czułam niedosyt.
   Szczerze polecam tym czytelnikom, którzy gustują w zwariowanych fabułach, gdzie nie obowiązują żadne ramy. Gdzie granice są płynne i plastyczne, a autor wodzi nas na manowce.Zwodzi nas,  czy to sen jeszcze czy rzeczywistość wirtualna, a może zwyczajne majaki wariata.
 

czwartek, 9 marca 2017

Nienasycony

,,Nienasycony"
Łukasz Radecki



Debiut powstałego właśnie wydawnictwa Phantom Books. Sama nazwa na pewno wielu z was kojarzy się od razu z kultowym Phantom Press i z pewnością wielu z was właśnie od tego wydawnictwa zaczynało przygodę z horrorami. Mnie to cieszy szczególnie bo pokazuje, że groza polska jednak istnieje. I ma się ostatnio całkiem dobrze.
  ,,Nienasycony" jest świetnym przykładem na to, że groza kat.B w rodzimej odsłonie, może być fajną rozrywką. Radecki już od pierwszej strony pokazuje, że jest to możliwe. W małej wsi pewien młokos zostaje porzucony przez dziewczynę i jedyne co jest w stanie czuć to żądza zemsty. Jak wiadomo, młode umysły nie do końca myślą racjonalnie, ponadto swą zapalczywością szybko zarażają rówieśników. Tak więc chłopak prosi o wparcie przyjaciół i razem wpadają na nienajlepszy pomysł uwolnienia demona, który miałby ukarać niewdzięczną dziewczynę. Przeprowadzony rytuał wydaje się dawać im władzę nad  jego działaniami. Niestety. Prawda zmieni ich życia na zawsze.
  Fabuła jest prowadzona w taki sposób, że z czasów współczesnych, możemy zerknąć w przeszłość. W czasy gdy Zakon Krzyżacki miał się całkiem dobrze i toczył swoje zwycięskie walki. Ale za powodzeniem tych walk nie stało tylko męstwo i chwała Boża, o nie...
   Wątek ,,historyczny" jest skonstruowany bardzo obrazowo i wiarygodnie, czytałam z przyjemnością i uznaniem dla autora, chociaż wątek współczesny oferował znacznie więcej krwawych scen w mojej ocenie. Ale ta różnica wcale nie wpłynęła na spójną całość. Opowieść  jest podana w ten sposób, że czyta się gładko i z przyjemnością. Lekki niedosyt pozostawił we mnie potencjał Nienasyconego. Niektóre sceny aż się prosiły by pokazać jego prawdziwą moc. No chyba, że to było celowe posunięcie. Dostaliśmy opis potwornego bytu, strachu i przerażenia jakie siał wokół siebie i resztę powinniśmy sobie dopowiedzieć. Być może. Ja akurat lubię takie otwarte scenariusze, więc kupuję. Tym bardziej, że zakończenie pozostawiło nas z ogromnym polem do popisu by wykreować swoje własne.
   Nie byłabym sobą gdybym się czegoś nie uczepiła. Tak już mam. Styl i słownictwo nie sprawiły większego problemu przy czytaniu. Wychwyciłam tylko jeden błąd logiczny i jedno zdanie potworek, ale biorąc pod uwagę całość- przymknęłam oko.
   Polecam zdecydowanie. Krótko, gładko, treściwie. No i oczywiście wypatruję kolejnych publikacji.

poniedziałek, 6 marca 2017

Mroczna Wieża

,,Mroczna wieża"
Stephen King




   Cykl, który z pewnością jest znany nie tylko fanom Kinga, jest moim ulubionym dziełem. Twór, który łączy w sobie fantasy, grozę, i western w przepięknej oprawie ludzkich uczuć -od nienawiści i zawziętości poprzez miłość i przyjaźń, wzruszenia, rozpacz i namiętności. Do tego dobór bohaterów jest niezwykle osobliwy bo obok głównej obsady poznajemy postacie, znane nam z innych powieści autora, dzięki czemu czytając, odkrywamy zawoalowane informacje. Ten zabieg jest charakterystyczny dla Kinga, a jego najgorliwsi czytelnicy nazywają to ,,mrugnięciem".
  Siedem tomów tej sagi opowiada o Rolandzie z Gilead, który zmierza do tytułowej Wieży. Cyniczny i zaprawiony w bojach przemierza postapokaliptyczne  krainy. I chociaż sama idea Wieży jest sensem powieści, nie jest wątkiem głównym. To wątki toczące się w trakcie tej przygody pochłaniają bez reszty.
   Początki nie zawsze są łatwe i znam osoby, które nie przebrnęły pierwszego tomu. No cóż. Ja potraktowałam go jako przedmowę, preludium do prawdziwej historii Rolanda i jego ka-tet. Podróż rozpoczyna się pościgiem za człowiekiem w czerni - Walterem. W trakcie tej pogoni  poznajemy niektóre fragmenty z życia Rewolwerowca i spotykamy chłopca Jake'a, pochodzącego z innego świata. Niedosyt jaki pozostawiają pytania bez odpowiedzi kazał mi sięgnąć po drugi tom. Niedosyt, a jednocześnie niedowierzanie, że Roland mógłby być tym typem, którego tu poznaliśmy. Liczne retrospekcje tylko zaostrzyły mój apetyt na więcej.
   Tom drugi to werbowanie wojowników do misji Rolanda.  Magiczne drzwi prowadzące do różnych czasów i miejsc pomagają ściągnąć Eddiego i Odettę. Pierwszy jest uzależniony od heroiny, a Odetta, no cóż...Nie do końca jest sobą, ponadto porusza się na wózku ze względu na kalectwo. Obie postacie wnoszą ogromny ładunek własnych przeżyć, oryginalnych scenariuszy jakie przyniosło im życie. To cudowna opowieść o tym, jak z zupełnie obcych ludzi tworzy się zgrana paczka przyjaciół, choć na początku łączą ich tylko nieokreślone przeczucia i pragnienia. Toczą walkę z gangsterami i przemytnikami, niektórzy muszą nawet stanąć do walki z samym sobą. Ostatecznie jako jedna drużyna zmierzają razem ku Ziemiom Jałowym z części trzeciej.
   Rewolwerowiec zaczyna szkolić nowych przyjaciół, wszystko jest okraszone garścią dalszych informacji o Wieży, promieniach podtrzymujących cały świat, o Bramach i Strażnikach. Wędrując nieustannie Roland zaczyna popadać w szaleństwo. Taki sam obłęd toczy Jake'a- w innym gdzieś, w innym kiedyś. Docierając do magicznego portalu gdzie ścierają się z demonem, przeciągają chłopca do swojej rzeczywistości. Docierają do miasta Lud, gdzie wciąż żyją ludzie ocaleni z kataklizmu. Choć trudno powiedzieć, czy to wciąż ludzie. Potwornie zniekształceni i dręczeni chorobami, wyznający dziwne zasady, zezwierzęceni i wyzuci z wyrzutów sumienia. O tak, świat zdecydowanie poszedł naprzód.  Aby udać się dalej nasi podróżnicy muszą odbyć podróż koleją. Znajdują więc jedyny, sprawny pociąg. Ale w tym świecie szaleństwo opanowało nie tylko ludzi. Tutaj szalone są nawet maszyny.
Ta część odkrywa przed nami nieco inne oblicze Rolanda, a zderzenie światów, z których pochodzą jego towarzysze daje dużo satysfakcji przy lekturze. Smakujemy nasz świat ich zmysłami, a w ruinach miasta doskonale poznajemy dźwięki znanych nam utworów, poznajemy współczesne nam urządzenia. Nasza ciekawość jest stale pobudzana. ,,Co tu się właściwie stało?!"
   Część czwarta to chyba najbardziej rozczulająca ale i wiele wyjaśniająca część. To tutaj przyjaciele poznają przeszłość Rolanda. Zaczynają rozumieć co ukształtowało go na pragmatycznego, tłumiącego przejawy uczuć twardziela. Wędrując przez rozpadający się świat, słuchają opowieści ,, Brzydkiego i Złego"  o początkach jego tułaczki. Teraz właśnie jest ten moment by wyznać jak został najmłodszym Rewolwerowcem, jak jego pierwsza i największa miłość została mu wydarta, jak od początku musiał sobie radzić z intrygami, podstępami, magią i złem. To nie była tylko walka nieopierzonego smarkacza o dziewczynę. Tutaj zaczęła się walka o kraj, o przyjaciół, aż po walkę o przetrwanie świata. To tu zaczęła się podróż do Mrocznej Wieży, od tego zaczęła się obsesja Rolanda.
   Kolejna część opowiada o pobycie Rewolwerowców w miasteczku, gdzie  walczą o spokój mieszkańców i życie ich dzieci. Zawierają nowe przyjaźnie, choć nie obejdzie się i bez wrogich zachowań. Jednym z nowych bohaterów jest ojciec Callahan, którego doskonale znamy z ,,miasteczka Salem". Dzięki sprytowi udaje im się pokonać siły przybywające z samego Jądra Gromu. Oczywiście nie obędzie się bez ofiar bo szlak Rolanda znaczą trupy poległych przyjaciół.  Tutaj też znajdują drzwi, dzięki którym odbywają podróż do tego ,,właściwego" Nowego Jorku ale niestety, sprawy się komplikują. Susannah, którą stała się Odetta, zostaje w pewien sposób porwana przez Mię i zmuszona do noszenia jej potomka.  Wykorzystując nieuwagę przyjaciół ucieka przez magiczne drzwi.Chłopcy oczywiście podążają jej śladem, nie bez trudu. Niestety podczas ,,przejścia" zostają rozdzieleni w czasie.
   Coraz mocniej odczuwamy przenikanie się naszych światów, tych realnych i wymyślonych ze światem Rolanda. Kibicujemy Ka-tet całym sercem, chociaż rozum podpowiada, że to nie może się skończyć dobrze. Jesteśmy coraz bliżej Wieży i coraz bardziej chcemy zatrzymać te ulotne chwile by obcować odrobinę dłużej z niezwykłymi podróżnikami.
   Ostatnia część (o Discordio!) rozpoczyna się szarżą Jake'a i Callahana na wynaturzone twory, które więżą Susannah, podczas gdy w innym świecie Eddie z Rolandem starają się wypełnić plan ratowania świata i odnaleźć przyjaciół. Kiedy znowu się połączą ich droga będzie znowu zlana krwią. Będą ostatnie przepowiednie i bitwy, smutne pożegnania i gwałtowne rozstania. Nie będę oszukiwać, dość często ocierałam łzy. I chociaż ten tom mógłby spokojnie być o  jakieś 200 stron krótszy- King przeciągnął niektóre sceny, to  ostatecznie i za to mu dziękowałam. Za te kilka chwil więcej Tam, z Nimi.
   A zakończenie? No cóż. Złamało mi serce. Zwykle po zakończeniu lektury dość szybko sięgam po kolejną. Tutaj nigdy tak nie jest (bo tą podróż odbywam co jakiś czas), tutaj potrzebuję czasu na przemyślenie, na powrót do równowagi.
  Nie chcę Wam psuć lektury, staram się zdradzić jak najmniej szczegółów bo niektóre są naprawdę niebywałe. Niektóre wbijały mnie w fotel. Przy innych odkładałam książkę i po raz kolejny czytałam ten sam fragment. Moje egzemplarze są już dość mocno zużytkowane, pełne podkreśleń i notatek, a i tak za każdym razem znajduję coś nowego. King w genialny sposób stworzył cały wszechświat. Wymyśloną czasoprzestrzeń scaloną Promieniami, połączonymi portalami, które chronią Strażnicy, Róże i Magia. A wiąże je ze sobą Wieża. Mistyczna, niedostępna Wieża ku której zmierza Roland by ocalić światy. Ocalić gdyż ,,wszystko idzie na przód" i wszystko pogrąża się w chaosie. Światy giną przez wojny, kataklizmy, epidemie i przez Łamaczy- niszczycieli Promieni.
   I wiecie co sobie myślę? Nie tylko Roland idzie do tej wieży. Ja myślę, że w pewien sposób każdy z nas do niej zdąża. Więc jak? Skusicie się? ,,Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a Rewolwerowiec podążał w ślad za nim..."