Kolejna moja opinia i znowu Henel. No cóż. Nie będę ukrywać,
że mnie facet uwiódł. Brnę więc w jego twórczość i chociaż sięgam po książki
coraz starsze- czyli w odwrotnej kolejności niż powstawały, wciąż czuję magię
jego twórczości. Widać, oczywiście, coraz lepszy warsztat, bardziej rozbudowane
wątki, ale widać też styl, który jest ,,Henelowski" i który bardzo mi się podoba.
Peany odśpiewane. Lecimy.
Głównym
bohaterem jest trzydziestokilkuletni
Tomasz, który inwestuje cały swój majątek w zakup opuszczonego pałacyku.
Tak opuszczonego, że nawet Jehowi się tam nie zapuszczali. Od samego początku
widać jego fascynację tym miejscem. Ale czemu mu się dziwić? Facet ma pomysł na
interes, budynek sprawnie zostaje wyremontowany, dookoła malownicze lasy, które
również należą do posiadłości, szybko pojawiają się też pierwsi goście, jest
również atrakcyjna Beata i ajlowju.
Sielanka niemalże. Niemalże. Bo
obok tych normalnych wydarzeń, dzieją się jeszcze inne. Drzwi od piwnicy wciąż
się otwierają, choćby nie wiem ile razy je zamknąć, nocne cienie stają się
czymś więcej, wiecznie szwankuje instalacja elektryczna, intruzi niepokojący
Tomasza zaskakująco szybko znikają w równie zaskakujących okolicznościach.
Tajemnice i pytania bez odpowiedzi, mrok. Niech wspomnę jeszcze o miejscowej legendzie, znikającym czarnym
kocie, medalionie, którego nie da się zgubić, ludziach, których nie ma, a
jednak się pojawiają, gwałtownych nawałnicach, trupach, samobójcach… No powiem,
że rozmach ogromny. Ale jak zgrabnie się to wszystko trzyma!
Lubię
opowieści o nawiedzonych domach, nie musi się lać krew , ani flaki nie muszą
latać, najważniejsze to wzbudzić ciekawość. I to właśnie tu znalazłam. Poziom
strachu- jakby to powiedziała Kardiashanka- doopy nie urywa, ale ten klimat
niepokoju jest na dość przyzwoitym poziomie. Dodatkowy atut to nasze rodzime
podwórko. Mamy tyle legend, bajań powtarzanych jeszcze przez naszych dziadków,
aż grzech nie ugryźć tego ciasteczka. Mam nadzieję, że autor jeszcze nie raz
sięgnie po taką właśnie tematykę bo jest w tym po prostu świetny.
Na pochwałę
zasługuje również zakończenie. Zdawało mi się, ze pozostanie puenta w stylu
,,uważaj kogo zabierasz na stopa” albo ,,nie idź do łóżka na drugiej randce”,
ale nie. Nic tak oczywistego Czarodzieje.
Zakończenie jest jak oliwka w porządnym Martini, niby wiesz, że zawsze
jest tak samo dobra, ale jak się
wgryzasz to przymykasz oczy z rozkoszą.
Zachęcająca recenzja. Nie czytałam nic tego autora, ale widzę, że warto.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)