środa, 4 października 2017

,,Przebudzenie" Stephen King

Powieść pisana jest charakterystycznym, gawędziarskim stylem Kinga. To zdecydowany atut bo nikt tak jak on nie potrafi snuć opowieści o życiu zwykłej rodziny, o sennych  miasteczkach, w których toczą się większe i mniejsze dramaty, w których radości przeplatają się z troskami i tragediami. O dzieciństwie, przyjaźniach i splotach wydarzeń kształtujących losy bohaterów.  Czy i tym razem udało mu się wykreować świat pochłaniający czytelnika?






Przez sporą część autor czaruje nas obietnicą wydarzeń, które już-już mają nastąpić. Niemal czujemy mrowienie na skórze, wiemy, że coś się stało, coś się stało na pewno ale to jeszcze nie czas na uchylenie drzwi. Obietnica odpowiedzi mami nas, zwodzi i nęci.  Przyglądamy się życiu Jamiego na łonie rodziny, patrzymy jak pada na niego cień wielebnego Jacobsa i pomimo, że w przyszłości obiorą różne kursy, pozostaną złączeni do końca swoich dni.  W jaki sposób? Co sprawi, że pomimo oporów , obaw i niechęci, ostatecznie Jamie stanie z Wielebnym ramię w ramię? Jeśli dotrwacie do końca możecie się zdziwić.
Ja dotrwałam bo lubię Stefka. Naprawdę gościa lubię bo czytając jego powieści (oczywiście opowiadania jak najbardziej też) brakuje mi tylko rozpalenia ogniska i opiekania kiełbasek- to w takiej scenerii najlepiej słucha się świetnych opowiadaczy, a takim właśnie jest. Bezsprzecznie. Tym razem jednak poczułam ukłucie zawodu. Zakończenie wyszło niezwykle blado na tle obietnicy składanej przez kilkaset stron.  I jak powieść czyta się jednym tchem, tak ostatnie sceny z wizją zaświatów wyszły niemal groteskowo.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz