Lektura odkładana
wciąż na później, a jak już do niej zasiadłam, została pochłonięta na raz.
Kadyna nie stworzył jakiegoś wielkiego dzieła zapierającego dech w piersi ale
na tyle nietypowe, że skutecznie
przykuwa do siebie uwagę.
Tomasz jest człowiekiem,
który regularnie ćwiczy w swojej piwnicznej siłowni. Każdy rozdział książki to
jeden trening, w trakcie którego poznajemy jego życie i to z czym się zmaga.
Treningi są dla niego bardzo ważne i nawet ciężka choroba żony nie przeszkadza
mu w tym codziennym rytuale. Dzięki nim stara się jakoś poukładać swoje myśli, wyciszyć się. Wszystko się
zmienia po śmierci Kasi. Kiedy po długich tygodniach Tomasz wraca do swojego
azylu cos się zmienia. Czy to świat, który doskonale znał się zmienił, czy też
on sam zaczyna tracić rozum? Co takiego się wydarzyło, że ból po stracie
ukochanej przestał tak strasznie dokuczać i jednocześnie całkowicie zajęło jego
myśli?
Główny bohater
wzbudza coraz większe współczucie kiedy okazuje się, że to nie ,,kark” z
obsesją budowania swego ciała, a
wrażliwy, wartościowy i w tej chwili- bardzo cierpiący mężczyzna. Jak pozostałe postacie przewijające się na
kartach noweli są niczym cienie, pojawiając się jak liść na wietrze i zaraz znikają, tak
Tomasz jest tutaj mocną, solidnie zarysowaną kreacją.
Książka ma bardzo prostą, jednowątkową fabułę,
napisaną równie prostym językiem. Początkowo może odrobinę śmieszyć, z czasem
jednak abstrakcyjność wydarzeń sprawia, że zaczynamy się zastanawiać gdzie jest
granica między rzeczywistością, a fantazją. Opowieść bardzo krótka, a jednocześnie zwarta i
konkretna, pełna bólu ale i magii. Zakończenie wywołuje ogromny smutek i żal,
jednocześnie ściąga nas jak i głównego bohatera na ziemię, a tutaj trzeba być
twardym, hartować się nadal w życiu, choć jeszcze nie raz przyjdzie nam patrzeć
na śmierć innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz