,,Dom na wzgórzu, choć nienormalny, opierał się samotnie o
swoje pagórki i tulił ciemność w swym wnętrzu. […]Pomiędzy drewnem, a
kamieniami Domu na Wzgórzu zalegała głucha cisza, a to, co po nim chodziło,
chodziło samotnie.”
Książka powstała w latach pięćdziesiątych, a mówi się o niej
znowu, ze względu na wznowienie przez
wydawnictwo Replika, jak też powstanie serialu bazującego na powieści. Przed przystąpieniem do lektury należy
uwzględnić, że jest to książka pisana niespiesznym stylem, bez gwałtownych zwrotów akcji, tak,
jak się ówcześnie pisało. Rozwija się w swoim tempie, powoli wciąga czytelnika, otumania jak atmosfera
tytułowego domu. Nie ma zbędnego wstępu, autorka od razu przechodzi do rzeczy i
już w pierwszych wersach wiemy, że dom, do którego nas zaprasza jest
nawiedzony.
Do owego domu
przyjeżdża profesor Montague zajmujący się zjawiskami nadprzyrodzonymi.
Towarzyszy mu spadkobierca Luke oraz dwie kobiety. Eleanore i Theodora. Pomimo
tego, że pojawiają się również inne postacie, wydaje się, że to właśnie
Eleanore skupia na sobie uwagę i to ją poznajemy najbardziej. Profesor za pomocą swoich gości zamierza
zbadać zjawiska, które zachodzą w domu. Na początku wszystko wydaje się tak
błahe jak wyjazd na wakacje- ekipa wydaje się świetnie dopasowana, doskonale im
się rozmawia, miło spędzają czas. Następnie, pomimo tego, że nie ma eskalacji
niewyjaśnionych wydarzeń( ot, trochę nocnych hałasów), wszystko zaczyna się
zmieniać. Z niewiadomych przyczyn Theo staje się wrogo nastawiona do Eleanory.
Drwi z niej, prowokuje, przez chwilę można odnieść wrażenie, ze jest wręcz jej
alter ego- wykazuje cechy, których Eleonore nie ma, aczkolwiek czuje, gdzieś tam, na dnie siebie samej, że właśnie
taka powinna być. Nie wiecznie przymilna, łagodna i usłużna ale i pokazująca
pazur gdy trzeba.
Do tego dochodzi pani Dudley z tą swoją obsesją sprzątania i trzymania się utartych
schematów, tak oderwana od
rzeczywistości jak Korwin-Mikke na debacie. Ostatecznie kiedy na miejsce
przyjeżdża żona profesora i jej przyjaciel Artur to jest to chyba przysłowiowa
kropla przepełniająca puchar. Dom zaczyna na poważnie zagrażać gościom i
profesor już wie, że eksperyment musi zostać jak najszybciej zakończony. Tylko
czy dom zechce ich wszystkich wypuścić?
Pomimo kilku dość sympatycznych postaci, nie ma wątpliwości, że główną rolę
gra tu dom. On tu gra pierwsze skrzypce od samego początku. Chociaż im głębiej
w lekturę, tym bardziej zastanawia, czy aby na pewno. Czy to przypadkiem nie
ludzie słabo radzący sobie z własnymi problemami nie są przypadkiem
katalizatorem tych dziwnych zdarzeń w
domu? Być może atmosfera odosobnienia, osobliwej konstrukcji domu i złowrogiej
historii tylko ujawniała to, co ludzie wnosili do jego wnętrza?
Książkę na pewno warto przeczytać, choćby dla samego języka
i tego romantyczno-wiktoriańskiego klimatu. W trakcie lektury czułam się trochę jakby pobrzmiewały w niej nuty ,,Alicji po drugiej stronie lustra”, a biorą
pod uwagę, że Jackson pisała głównie dla dzieci- moje odczucia nie koniecznie
są chybione. Ponadto ta akurat powieść jest nielichą kopalnią pomysłów dla
innych twórców, nie tylko literackich. Wyraźnie dostrzegalne są wątki
wykorzystane wiele, wiele lat później, chociażby w serialu z 2002 r ,,Czerwona
Róża” czy tegorocznego debiutu ,,Dom
Winchesterów”.
Ponadto mamy film w wydaniu bardzo klasycznym- ,,The
Haunting” z 1963 i jest to doskonała interpretacja, która uwypukla zależność
między domem, a Eleanore, jest fantastycznie wyważona i zrealizowana. Prawdziwa
landrynka dla fanów starego, dobrego kina. W roku 1999 powstała kolejna wariacja ,,The
Haunting” i niby jest to na podstawie powieści, niby jest to remake ale
tak bardzo odświeżony, że aż za bardzo. Wszystko tam jest ,,za bardzo”. Brak
tej naiwnej, romantycznej scenerii, wyraźny sznyt nowoczesności, efekty
specjalne, znacznie więcej kart jest odkrytych, zostaje niewiele miejsca na
własną interpretację… No nie, to nie ta opowieść niestety.
Na koniec, nie można oczywiście odnieść się do serialu
Netflixa o takim samym tytule jak książka. Na pewno ma tyle samo wspólnego z
powieścią co ryba po grecku z Grecją. No
więc otrzymaliśmy psychodrama tyczny film, który rozkręcał się mozolnie by tak
około 4 odcinka omotać widza na tyle skutecznie, by zasiedział się nocą przy
kolejnych. Warto, naprawdę warto go obejrzeć tyle, że nie można się spodziewać
zbyt dosłownego inspirowania pierwowzorem. Są tu oczywiście nawiązania,
wykorzystanie tych samych cytatów i imion ale całość? Całość to zupełnie inna
sprawa. Przygotujcie się dobrze, przyda się i popcorn i jakiś dobry trunek i
chusteczki. Film obfituje w tak wiele wydarzeń i emocji, że nie można przejść
obok niego obojętnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz