Powieść Strauba
była jedną z tych książek, która zdawała mi się arcydziełem horroru. Znakomita
większość czytelników miała o niej doskonałe zdanie. Problem stanowiła dostępność
owego rarytasu- od lat nie wznawiana, na aukcjach osiągała często zawrotne
ceny. Wkrótce wydawnictwo Vesper ma ruszyć z publikacją tego klasyka wobec
czego sporo osób postanowiło się pozbyć
swoich staruszków. Skorzystałam i upolowałam swój egzemplarz.
Początek zapowiadał
się smakowicie. Prolog zbudował odpowiedni klimat- tajemnice, kryminalny sznyt
i pytania, na które chciałam dostać odpowiedzi. Ale pierwszy rozdział zaczynał
zwalniać i potem kolejny również. Ciężko mi było dobrnąć do połowy książki
chociaż język użyty przez autora jest bardzo plastyczny, nie sprawia problemu.
Z reguły nie przeszkadza mi lekkie ,,zestarzenie” treści, ani rozbudowane
opisy. Mało kiedy zdarza mi się nie przebrnąć przez gotyckie zawiłości,
pokręcone losy bohaterów dalszego planu, niekoniecznie istotne, jak np. u Kinga czy skakanie w czasie i
przestrzeni . Ale tu było jednak ciężko. Zbyt ciężko i to sprawiło, że tę
część książki zwyczajnie przecierpiałam. Na szczęście w połowie zaczęło się
klarować i wyłoniła się całkiem zgrabna historyjka.
Autor wykreował
senne miasteczko (ach, ta amerykańska maniera) i grupkę przyjaciół. Na szczęście, tym razem nie
byli to nastolatkowie, a wręcz przeciwnie. Panowie w słusznym wieku spędzają
sobie wieczory we własnym gronie i raczą się przy tym strasznymi historyjkami, popijając słuszne
trunki. I tego mi tu zabrakło- więcej opowieści. Bo ta, która została
przedstawiona, była jednym z ciekawszych
punktów książki. Bardzo szybko na kartach pojawiają się tłumy bohaterów. Jedni
wnoszą szeroki wachlarz dodatkowych informacji, inni jak statyści- przewijają
się szybko i giną w tłumie. I w tych wszystkich meandrach zaczyna się klarować
prawdziwie straszna historia. Bagaż, który panowie spakowali w samochód i
utopili w stawie. Do czasu aż wypłynął. Nie ma tu co prawda specjalnego
zaskoczenia. Nie wydarzyło się nic, czego by się nie można było spodziewać, ot
całkiem przyzwoita, tradycyjna host story z ogranymi motywami.
Książka ma też kilka
fajnych momentów, prawie jak u Lyncha- ,,nic nie jest tym, czym się wydaje”
brzmi całkiem znajomo, prawda? No i nie
małą satysfakcję sprawił mi fragment, który w końcu! Na reszcie! Rozjaśnił mi
motyw przewodni okładki. Bardzo jestem ciekawa, który detal zainspiruje Vesper.
Na zakończenie
jeszcze newsik filmowy. Książka została zekranizowana w 1981 roku i jedną z głównych
ról zagrał Fred Astaire. Zmieniono wiele faktów, użyto kiepskich, niemalże
plastikowych efektów, ale fabuła była wyjątkowo spójna. No i takie zabawne
starocie dostarczają mi zwykle dzikiej uciechy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz