wtorek, 25 lipca 2017

,,Pustki" Andrew Michael Hurley

   Angielska powieść podszyta gotykiem, nastrojowa i nostalgiczna, duszna od zapachu wilgoci i mglistych oparów, spowita leciutką nutką tajemnic sprzed lat. Tajemnic, które mogłyby się stać głównym tematem tej historii, a jednak autor zastosował zmyślny zabieg i wyprowadził nas na zupełnie inne bezdroża. Trzymając nas za rękę byśmy się nie zgubili, nie dali porwać przypływowi wprowadza nas w świat dwóch chłopców- Andrew (nie wiadomo dlaczego nazywanym Hannym) prawdopodobnie autystyka i jego brata, który jest narratorem. Wsiąkamy w ich dzieciństwo i świat pełen niedopowiedzeń, domysłów, niepewności, moralnych rozterek i fanatyzmu religijnego.







   Apodyktyczna, głęboko wierząca matka podporządkowuje sobie niewielką grupkę wiernych po śmierci proboszcza Wilfreda. Całe jej życie wypełnia modlitwa i wiara w uzdrowienie Andrew. Typowa dewotka chłoszcząca słowem bożym jak rózgą, nie znosząca najmniejszego sprzeciwu jest najbardziej charakterystyczną postacią tej powieści. Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego jej towarzysze tak ślepo za nią podążali, bo chociaż na początku wywoływała we mnie tylko uczucie pobłażliwości tak pod koniec miałam ochotę ją wytarmosić za kudły. Zdecydowanie jest mocnym przykładem na to, jak wiara może zaślepić, zdeterminować i ogłupić. Po drugiej stronie tej barykady stoją jej synowie- jak marionetki wykonujący polecenia matki jednocześnie milczący świadkowie wszystkiego, co się wydarzyło.
                Po kilku latach przerwy zgromadzenie postanawia wybrać się na pielgrzymkę w tytułowe Pustki, gdzie znajduje się źródełko mające moc cudownego uzdrawiania. Towarzyszy im nowo przybyły proboszcz, który zdaje się mieć własne tajemnice, a jednocześnie z żywym zainteresowaniem obserwuje poczynania swoich parafian. Bez słowa skargi przyjmuje krytykę jaką częstuje go bezustannie pani Smith, w pewnych momentach sprawia wrażenie, jakby wiedział znacznie więcej niż chciałby powiedzieć. Niestety potencjał tej postaci nie został rozwinięty.  Po dotarciu na miejsce kluczowym wątkiem staje się chęć uzdrowienia Andrew. I chociaż pojawia się mnóstwo pobocznych wątków, żaden z nich nie zostanie dociągnięty do końca. Jakby autor się z nami droczył. Pojawiają się ciemne typy,  zagadkowa dziewczyna, rozbudzająca ciekawość legenda o czarownicy, dom z interesującą historią, osobliwe przedmioty, zagubiony pamiętnik. Taki potencjał i  nic z tego. Pustki, gdzie od stuleci ginęli ludzie nie dadzą jasnych odpowiedzi. Uchylą rąbka tajemnicy, by następnie zabrać i to przy najbliższym przypływie.  I jedyne co pozostanie to ,,niewiarygodnie skisły smród wdzierający się w nozdrza subtelnymi warstwami obrzydliwości”.
                Pod koniec  Hurley wymierza  policzek zabobonnej wierze, niemalże się z niej naśmiewa. Wybiera zakończenie, które nie pozostawi złudzeń- życie to cykl, dziwne zdarzenia, które niekoniecznie muszą się ze sobą łączyć, a cuda nie koniecznie czyni Bóg. Sprawi, że sami zwątpimy co w tej historii było prawdziwe,  co dopowiedziała wyobraźnia chłopców, a co wykreowało to piekielne wybrzeże.
                Powieść zostawiła we mnie spory niedosyt, wciąż nie mogę sobie poukładać pewnych wątków, kilka z nich chętnie widziałabym bardziej rozbudowane. Z wielkim trudem zakwalifikowałabym tą  powieść  do grozy, było blisko, bardzo blisko, ale tylko się o nią otarła. Dla tych, którzy lubią mżawkę, ryk morza, klimat, który bardzo często kojarzył mi się z ,,wichrowymi wzgórzami” warte przeczytania. Jeśli jednak chcesz się bać, poczuć gęsią skórkę- zdecydowanie odradzam.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz