Temat poruszony w powieści zupełnie mnie nie interesował.
Średnio lubię klimaty marynistyczne, z zachwytów nad awanturniczymi wyprawami dzielnych żeglarzy wyrosłam, do tego
nie lubię zimna, gubię się w geograficznych opisach. Ale jak to mówią, tylko
krowa nie zmienia poglądów (chociaż ostatnia hipsterska sztuka, która
przyłączyła się do stada żubrów, zdaje się temu przeczyć), więc dałam się
skusić. I zniknęłam na pięć wieczorów. Bezpieczna w ciepłym domu, owinięta w
ciepły koc i kilka kotów, popijając herbatkę, a jednak zmarznięta na kość,
przerażona i zachwycona jednocześnie. To była moja pierwsza podróż z Simmonsem,
ale z pewnością nie ostatnia.
W 1845 roku sir John Franklin ze 129 osobową
wyruszył na mroźną północ, by odnaleźć przejście przez Archipelag Arktyczny do
Ameryki Północnej. Ekspedycja zaopatrzona w dwa okręty - Terror i Erebus- załadowane
zapasem węgla do silników parowych, żywności, wody i mnóstwem wyposażenia, po prostu zniknęła. Po
trzech latach poszukiwań i ok. 40 wyprawach poszukiwawczych , załogę uznano za
zaginionych. Erebus został odnaleziony dopiero w roku 2014, a Terror w dwa lata
później. To wydarzenia prawdziwe, mające swoje miejsce w historii i niewątpliwe
przyczyniające się do poznania i eksplorowania terenów, dotąd niedostępnych. Książka powstała w roku 2007, a więc na długo
przed tym, kiedy namierzono wraki. Autor wykorzystał aurę tajemniczości, jaka
latami narastała wokół mnożących się opowieści, zebrał strzępy informacji i stworzył dzieło, które przedstawia całkiem
prawdopodobną hipotezę.
Powieść stanowi jakby relację uczestników
wyprawy. Mamy tu sporo retrospekcji, dzięki którym łatwiej i mocniej
utożsamiamy się z bohaterami, zapiski z dzienników, osobiste wyznania,
wspomnienia i lęki. Bardzo szybko pojawia się tez strach. Po ogromnym,
początkowym entuzjazmie jaki czujemy z powodu rozpoczęcia wiekopomnej wyprawy,
dominującym uczuciem jest właśnie strach. Powoli dociera do nas świadomość, na
co się porwaliśmy jako ludzie, jak nie wiele możemy zdziałać w obliczu gniewnej
natury. Jak mali jesteśmy w tym lodowym przestworze, nieporadni wobec klimatycznych zawirowań gdzie żadna warstwa
dodatkowej odzieży nie chroni przed wiecznym zimnem. Poza ciągłym marznięciem
pojawia się inny wróg. Jeszcze bardziej nieznany, prymitywnie okrutny,
skradający się wśród lodowych wydm , podstępny, cichy zabójca. Zabójca, który
nie tylko grozi śmiercią. On rozbudza w marynarzach zwątpienie. Wśród karnych i słuchających rozkazów, zaczynają
pojawiać się osobniki, myślące o własnym przetrwaniu i korzyściach. Zaczynają
wypływać elementy, które coraz mniej mają w sobie z człowieka. Z czasem do tego
dochodzą choroby, brak żywności, wizja pieszej wędrówki przez ten nieprzyjazny kraj, i zimno. Wciąż to
potworne zimno. I strach. Kluczowe składowe do tego, by ludzkie kanalie zniweczyły zmagania tych uczciwych.
Od książki nie sposób się oderwać. Pisarz umiejętnie
przeprowadza nas przez opisy budowy statku, wyposażenia czy rozległych
przestrzeni w taki sposób, że nie nuży. Lawiruje sprawnie między jednym
wątkiem, a drugim, szykuje akcję, która nie zwalnia, a na końcu zostawia nas z
rozdziawiona gębą. Pod koniec, kiedy
wydaje się, że już wszystko wiemy, że nic nas już nie zaskoczy, następuje
zupełna zmiana nastroju. Duszna i klaustrofobiczna przestrzeń, wypełniona
jękiem chorych i smrodem gnijących ciał, zostaje zamieniona na rozległe tereny,
które nagle dają się zamieszkać, strach, trud i ból, zamieniają się w nadzieję.
Trudno tu mówić o szczęśliwym zakończeniu. To bardziej wskazówka, że człowiek
częściej powinien się ukorzyć przed tym, nad czym nie panuje, schować swoja
butę i po prostu współgrać ze światem. Wydaje mi się też, że autor chciał
odrobinę złagodzić gorycz i żałobę po tych wszystkich niepotrzebnych ofiarach,
które zostały gdzieś tam, w wiecznej zmarzlinie.
Właśnie takie książki stanowią dla mnie
problem- to taki rodzaj lektury, który chcesz jak najszybciej skończyć by
zobaczyć co się stanie, a jednocześnie nie chcesz skończyć bo taka jest dobra. Mam
nadzieję, że nie zniechęci Was ani objętość książki, ani czyhający stwór( który
swoją drogą jest najmniej straszny w całej tej historii) ani też to dojmujące,
arktyczne zimno i podejmiecie wyzwanie by razem z Franklinem i Crozierem
wyruszyć w nieznane.
Jak czytam tę recenzję to już robi mi się zimno :d
OdpowiedzUsuńZ jednej strony jestem troszkę zaciekawiona, ale z drugiej póki co mam za dużo książek do przeczytania :D
Pozdrawiam
Polecam mimo wszystko. A ciągły nadmiar książek, czekających na przeczytanie doskonale rozumiem :)
Usuńświetna książka, czytałam niedawno i jestem pod ogromnym wrażeniem :)
OdpowiedzUsuńPrawda? Zupełnie inaczej patrzy się na nasze normalne, codzienne zmagania po takiej lekturze :)
Usuń