piątek, 9 listopada 2018

,,Nawiedzony dom na wzgórzu" Shirley Jackson


    ,,Dom na wzgórzu, choć nienormalny, opierał się samotnie o swoje pagórki i tulił ciemność w swym wnętrzu. […]Pomiędzy drewnem, a kamieniami Domu na Wzgórzu zalegała głucha cisza, a to, co po nim chodziło, chodziło samotnie.”








    Książka powstała w latach pięćdziesiątych, a mówi się o niej znowu,  ze względu na wznowienie przez wydawnictwo Replika, jak też powstanie serialu bazującego na powieści.  Przed przystąpieniem do lektury należy uwzględnić, że jest to książka pisana niespiesznym  stylem, bez gwałtownych zwrotów akcji, tak, jak się ówcześnie pisało. Rozwija się w swoim tempie, powoli  wciąga czytelnika, otumania jak atmosfera tytułowego domu. Nie ma zbędnego wstępu, autorka od razu przechodzi do rzeczy i już w pierwszych wersach wiemy, że dom, do którego nas zaprasza jest nawiedzony.
     Do owego domu  przyjeżdża profesor Montague zajmujący się zjawiskami nadprzyrodzonymi. Towarzyszy mu spadkobierca Luke oraz dwie kobiety. Eleanore i Theodora. Pomimo tego, że pojawiają się również inne postacie, wydaje się, że to właśnie Eleanore skupia na sobie uwagę i to ją poznajemy najbardziej.  Profesor za pomocą swoich gości zamierza zbadać zjawiska, które zachodzą w domu. Na początku wszystko wydaje się tak błahe jak wyjazd na wakacje- ekipa wydaje się świetnie dopasowana, doskonale im się rozmawia, miło spędzają czas. Następnie, pomimo tego, że nie ma eskalacji niewyjaśnionych wydarzeń( ot, trochę nocnych hałasów), wszystko zaczyna się zmieniać. Z niewiadomych przyczyn Theo staje się wrogo nastawiona do Eleanory. Drwi z niej, prowokuje, przez chwilę można odnieść wrażenie, ze jest wręcz jej alter ego- wykazuje cechy, których Eleonore nie ma, aczkolwiek czuje,  gdzieś tam, na dnie siebie samej, że właśnie taka powinna być. Nie wiecznie przymilna, łagodna i usłużna ale i pokazująca pazur gdy trzeba. 
    Do tego dochodzi pani Dudley z  tą swoją obsesją sprzątania i trzymania się utartych schematów,  tak oderwana od rzeczywistości jak Korwin-Mikke na debacie. Ostatecznie kiedy na miejsce przyjeżdża żona profesora i jej przyjaciel Artur to jest to chyba przysłowiowa kropla przepełniająca puchar. Dom zaczyna na poważnie zagrażać gościom i profesor już wie, że eksperyment musi zostać jak najszybciej zakończony. Tylko czy dom zechce ich wszystkich wypuścić?
   Pomimo kilku dość sympatycznych  postaci, nie ma wątpliwości, że główną rolę gra tu dom. On tu gra pierwsze skrzypce od samego początku. Chociaż im głębiej w lekturę, tym bardziej zastanawia, czy aby na pewno. Czy to przypadkiem nie ludzie słabo radzący sobie z własnymi problemami nie są przypadkiem katalizatorem  tych dziwnych zdarzeń w domu? Być może atmosfera odosobnienia, osobliwej konstrukcji domu i złowrogiej historii tylko ujawniała to, co ludzie wnosili do jego wnętrza?
   Książkę na pewno warto przeczytać, choćby dla samego języka i tego romantyczno-wiktoriańskiego klimatu. W trakcie lektury  czułam się trochę jakby pobrzmiewały w niej nuty  ,,Alicji po drugiej stronie lustra”, a biorą pod uwagę, że Jackson pisała głównie dla dzieci- moje odczucia nie koniecznie są chybione. Ponadto ta akurat powieść jest nielichą kopalnią pomysłów dla innych twórców, nie tylko literackich. Wyraźnie dostrzegalne są wątki wykorzystane wiele, wiele lat później, chociażby w serialu z 2002 r ,,Czerwona Róża” czy tegorocznego  debiutu ,,Dom Winchesterów”.  
    Ponadto mamy film w wydaniu bardzo klasycznym- ,,The Haunting” z 1963 i jest to doskonała interpretacja, która uwypukla zależność między domem, a Eleanore, jest fantastycznie wyważona i zrealizowana. Prawdziwa landrynka dla fanów starego, dobrego kina. W roku 1999 powstała kolejna wariacja ,,The  Haunting” i niby jest to na podstawie powieści, niby jest to remake ale tak bardzo odświeżony, że aż za bardzo. Wszystko tam jest ,,za bardzo”. Brak tej naiwnej, romantycznej scenerii, wyraźny sznyt nowoczesności, efekty specjalne, znacznie więcej kart jest odkrytych, zostaje niewiele miejsca na własną interpretację… No nie, to nie ta opowieść niestety.
   Na koniec, nie można oczywiście odnieść się do serialu Netflixa o takim samym tytule jak książka. Na pewno ma tyle samo wspólnego z powieścią co ryba po grecku z Grecją.  No więc otrzymaliśmy psychodrama tyczny film, który rozkręcał się mozolnie by tak około 4 odcinka omotać widza na tyle skutecznie, by zasiedział się nocą przy kolejnych. Warto, naprawdę warto go obejrzeć tyle, że nie można się spodziewać zbyt dosłownego inspirowania pierwowzorem. Są tu oczywiście nawiązania, wykorzystanie tych samych cytatów i imion ale całość? Całość to zupełnie inna sprawa. Przygotujcie się dobrze, przyda się i popcorn i jakiś dobry trunek i chusteczki. Film obfituje w tak wiele wydarzeń i emocji, że nie można przejść obok niego obojętnie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz