,,Steve znał
historię, jednak czynnikiem, którego historycy nigdy nie analizowali, był wpływ
tego miejsca na ludzi. Był to czynnik irracjonalny i mogli go zauważyć jedynie
ci, którzy tutaj żyli…”
Huvelt stworzył
historię, która w wielu miejscach przypominała prozę Stephena Kinga. Pewne
wątki, zwłaszcza obyczajowe, autor jakby na siłę konstruował w podobny sposób.
W pewnym momencie cała powieść przypominała już lustra, w których odbijały się
całe obrazy z takich powieści jak ,,pod kopułą”, ,,smętarz dla zwierzaków” czy
,,mgła”. Jak na początku maniera pisania w ten sposób trochę mnie drażniła, tak
później sprawiała już całkiem niezłą frajdę. Nie zaburzyło to jakoś odbioru
całości, choć z pewnością dołożyło kolorytu.
W sennym miasteczku
pojawia się duch Kathariny van Wyler, skazanej w 1664 r na śmierć za rzucanie
czarów. Mieszkańcy nie mogą się jej pozbyć, nie mogą też z pewnych powodów
pokazać jej światu, sami również nie mogą zbyt długo przebywać poza miastem.
Cóż więc uczynić z tak niecodziennym zjawiskiem? Jakoś trzeba dostosować się do
zaistniałych warunków, więc powołują służby, które dbają o to, by ich tajemnica
pozostała tajemnicą, a mieszkańcy mogli funkcjonować. Wymyślają sobie kodeks, granice i zasady i
starają się ich trzymać. Najtrudniej jest się do nich dostosować nowym
mieszkańcom ale jak tylko uświadamiają sobie z czym mają do czynienia,
podporządkowują się nowemu systemowi. Płacą dość wysoką cenę bo mogą wybrać
życie pod ciągłym nadzorem, dostosowanie do nieskończonej ilości zasad albo
śmierć. Jeśli ktoś już kupił tu dom- nie miał innej opcji do wyboru.
Część opisująca
sztuczki i sposoby ukrywania wiedźmy jest najbardziej rozrywkowa. Doprawdy
pomysłowość na utrzymanie jej w ukryciu, wielokrotnie wywoływała u mnie śmiech.
Wierzę, że i Was ubawi. Następna część zaczyna powoli budzić niepokój. Wszyscy
wiedzą, że jak się czegoś boimy to staramy się przed tym chronić, wymyślamy
sposoby radzenia sobie z niebezpieczeństwem, rozumiemy jak nasze postępowanie
wpływa na obiekt naszego strachu. Oprócz siebie, staramy się chronić również
naszych sąsiadów, społeczność, rodzinę, nasze dzieci. Tylko, że dzieci, jak
świat światem, nigdy nie wierzą dorosłym .Same chcą się przekonać jak daleko
mogą się posunąć, jak blisko granicy mogą podejść. I właśnie taki mechanizm
zadzieje się w tej powieści. Grupka dzieciaków narobi niezłego bałaganu. I tu
zaczyna się już prawdziwy horror. Dorośli próbują się połapać w sytuacji,
dzieciaki tracą głowę, a wiedźma rośnie w siłę. Zasadnicze pytanie jednak jest
takie- czy to na pewno wiedźma
tkwiła w tym uśpieniu czy ludzie
trzymali na wodzy swoje zwierzęce instynkty?
Cała intryga,
związki przyczynowo-skutkowe spowodowały, że pochłonęłam książkę w kilka godzin
ale niestety, został mi ogromny niedosyt. Już nie wspomnę o zakończeniu, które
było jakoś tak trochę na odczepnego ( chociaż autor pisze później, że i tak
jest inne niż w oryginale) ale najbardziej chodziło mi o historię samej
Katheriny. Niby była tu motorem wszystkich
wydarzeń ale została potraktowana
jakoś tak po macoszemu. Jest oczywiście
nakreślone oględnie co jej się przydarzyło ale
to wyjaśnienie pozostawiło mnóstwo pytań. Rozumiem, że Heuvelt skupił
się bardziej na związkach międzyludzkich, na mechanizmach rządzącymi
społecznościami, na tym jak ludzie reagują na skrajne zagrożenia i na ile są w
stanie kontrolować samych siebie, ale
żal czarownicy był u mnie tak duży, ze jakoś nie umiem mu tego wybaczyć.
Posiadam również ebook i w niedługim czasie mam zamiar przeczytać.
OdpowiedzUsuńPolecam :)
Usuń