środa, 5 lutego 2020

,,Tracę ciepło" Łukasz Orbitowski




   ,,Jeziora istnieją nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz nas, jako wieczna tęsknota.”


   Powieść, która jest, jak przyznaje sam autor, młodzieńczą wersją ,,Szczęśliwej Ziemi” i to wiele wyjaśnia. Dlaczego? Bo w trakcie lektury widzimy pisarski pazur Orbitowskiego, czujemy rytm jaki nadaje i zmierzamy w wyznaczonym kierunku, aż w pewnym momencie natrafiamy na spore koleiny. Coś się dzieje z odbiorem, historia traci płynność, wyskakują nie potrzebne dłużyzny i wtrącenia. Zmiana tematu jest tak znacząca, że przestaje pasować do całości. Czy ten zabieg zaszkodził książce?  W moim przypadku było tak, że już miałam cisnąć ją w kąt ale pomyślałam, że to przecież nie możliwe, żeby tak świetny autor odleciał na tyle, by zapomnieć o czym pisze. Dobrnęłam do końca i wszystko nabrało pełnego kształtu. Zrozumiałam, że nie potrzebnie się nastawiłam na doznania, towarzyszące innym powieściom Orbitowskiego- ta zdecydowanie od nich odbiega.

   Mamy tu opowieść o nastolatkach. Pomyślicie ,,oho, kolejna bajeczka o cudownym dzieciństwie (bądź zrąbanym), przyjaźni smarkaczy i jak to było cudownie biegać po podwórku w porwanych gaciętach”. Spokojnie, mnie już ten temat  też powoli męczy, tu jednak sprawa ma się nieco inaczej. Otóż szkoła podstawowa i dzieciaki, trudne dorastanie, ciężko dogadać się z rodzicami, dziewczyny nie chcą gadać i w ogóle to jeszcze banda wyrostków znęcająca się nad Kubą- jednym z głównych bohaterów. Do całego tego tygla wpada jeszcze śmierć konserwatora czy tam stróża pracującego w szkole. Śmierć zagadkowa, nie prawdopodobna i mająca ogromne skutki. Kuba zdobywa sprzymierzeńca  - Konrada, który dotąd stał po stronie znęcających się chłopców. Co sprawia, że zmienia front? Jeziora. Jeziora, które są barierą, tamą, czy też bramą do innego świata. Do świata, który dostrzegają tylko nieliczni i tak się złożyło, że obaj chłopcy mieli ten dar.

   Książka jest podzielona na trzy części. Pierwszą czyta się na jednym wydechu. Mamy tu to słynne, trudne dzieciństwo, przyjaźń, kryminał. Przy drugim potrzebujemy chwili by zrozumieć co się takiego wydarzyło. Akcja została pchnięta kilka lat do przodu, ale sporo  dzieje się w przeszłości. W czasie drugiej wojny i po niej, kiedy poznajemy losy pewnej miłości. I to ta opowieść jest ogromną kroplą słodyczy w całej powieści, elementem, który dał nadzieję na to, że dobro gdzieś tam, zawsze będzie istnieć. Oprócz tego dostaniemy tu jeszcze sektę, szaleństwo, nienawiść i złudne nadzieje. Mieszanka iście wybuchowa i wybuchowo będzie. Część trzecia pchnie nas w czasie jeszcze dalej i tu już będzie prawdziwy obłęd. Kumulacja nieprawdopodobnych zdarzeń, anioły i magia, a czytelnik nie ma pojęcia w jakim kierunku to wszystko zmierza.

   Niby to przygodówka z kryminałem i s-f z horrorem, ciągła zmiana tempa, kilka fajnych opowieści, ciekawych postaci, a jednak jest pewien problem z tą książką. Z jednej strony zmęczyła, z drugiej, niesamowicie wciągnęła, nie chciało się jej kończyć, a jednak trudno było odłożyć. Po przeczytaniu wciąż jeszcze się o niej myślało. Długo. Wobec powyższego, chyba jednak było warto.
   Ostatnim argumentem, który pomaga odpuścić autorowi wspomniane potknięcia, jest to, że ,,Tracę ciepło” jest powieścią debiutancką. Każdy kto czytał inne utwory Orbitowskiego wie, że ostatecznie poszedł dobrą drogą ;)

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz