poniedziałek, 28 listopada 2016

Lampiony

,,Lampiony"
Katarzyna Bonda
Recenzja




Nie sposób nie znać autorki, o której zrobiło się głośno ostatnimi czasy. Plakaty, wywiady, zachwyty nad twórczością. Nie było rady. Trzeba poznawać rodzimych autorów.
Od razu powiem, że jest to trzecia część cyklu, z którym się nie zaznajomiłam więc proszę wziąć pod uwagę, że być może jest to czynnik, który spowodował u mnie taki odbiór tej powieści, a nie inny.
Kryminał opowiada o profilerce Saszy Załuskiej, o jej pracy w policji, odrobinie jej życia prywatnego i osobistych demonach, z którymi się zmaga. Tak w założeniu. Bo na dobrą sprawę książka obfituje w tak wiele różnorodnych postaci, że imiona wymieszane z ksywkami zaczynają się po prostu mieszać jak w oszalałym szejkerze. Im głębiej w lekturę, tym częściej kartkowałam do tyłu, żeby się upewnić czy ten bohater to na pewno ten. Pisanie o koledze Łukaszu i dwa zdania po tym o psie o imieniu Łukasz. Pisanie o kimś po imieniu, a za chwilę tą samą postać nazywać pseudonimem, jakbyśmy wiedzieli, że taki ma. Zaczynało mnie toprzerastać w pewnym momencie. W całym tym korowodzie, masie ludzkiej jaką utworzyła Bonda są chyba wszystkie możliwe charaktery- policjanci, strażacy, menele, piromani, adwokaci, przestępcy, zboczeńcy, szumowiny, terroryści, porywacze...Można tak długo. Właściwie już pierwsza akcja książki prowadzi nas na manowce. Do dziś nie jestem pewna co miała wnieść do całości. Później spotykamy masę innych informacji, nie koniecznie potrzebnych. Te wszystkie wyłudzenia, porwania, podpalenia, gwałt, koligacje i układy. Zaczynamy się zastanawiać gdzie oni w końcu splotą te swoje losy i działania, żeby zaczęło się coś dziać.  Co prawda w kulminacyjnym momencie to wszystko się jakoś zejdzie. Ale właśnie- ,,jakoś".
Nie chodzi mi o to, że chciałabym jednowątkową opowieść z trzema bohaterami. Chodzi o to, że cała ta historia miała fajne podstawy, świetny pomysł, kilka postaci które mogłyby zabarwić tą nudę, ale brakło tego kleju, który w dobrych kryminałach po prostu jest. A tutaj wszystko runęło- Sasza stała się jedną z postaci, utonęła w tłumie. Jak już jedna opowieść stawała się interesująca jak podróż do Mordoru, z niewyjaśnionych przyczyn autorka gwałtownie ją ucinała i przechodziła do wstępu innej historii. Jak Medea z 69 normalnie.
Do tego dodałabym jeszcze budowę niektórych zdań. Nie jestem pedantem językowym. Rozumiem też, że autorka chciała tu pokazać sposób mówienia mieszkańców. Ale niektóre zlepki słowne były tak ciężkostrawne, że aż niezrozumiałe. Natknęłam się na kilka takich w tekście, co tylko dodatkowo przepełniło czarę goryczy.
Żeby nie było tylko gorzko- powieść miała też swoje momenty gdzie myślałam, że być może coś z tego jeszcze będzie. Gdzie akurat akcja świetnie się układała, a postacie współgrały. Niestety to tylko momenty. A, że ja z reguły brnę do końca to i dobrnęłam. Ale umęczyłam się okropnie.
A na końcu Bonda pisze, że chciała właściwie napisać o mieście Łodzi, gdzie umieściła całą akcję. Ręce opadły. Bo mogłam sobie po prostu kupić przewodnik turystyczny, czy o historii poczytać. Chciała przedstawić miasto jako ,,starą diwę", dla mnie nakreśliła je bardziej jaką wzbierający wrzód. Bezrobocie, pijaństwo, burdy, beznadzieja. Ciekawam bardzo, jak to się łodzianom spodobało.
Miłym akcentem na koniec okazało się również to, że w trakcie pracy nad książką autorka korzystała z pomocy strażaków z moich okolic- o czym grzecznie poinformowała i trochę złagodziła cierpienie po lekturze.
Być może oczekiwałam czegoś zupełnie innego. Ok. Ale twórca , który nie potrafi mnie pozytywnie zaskoczyć, a momentami wręcz nuży skazuje się na jednego czytelnika mniej. Wydaje mi się, że w tym przypadku było więcej marketingu niż dobrego kryminału. Zamiast lodów po obiedzie dostałam podciągnięty wodą kisiel, ze zbyt dużą ilością owoców.
Ocena 6/10


2 komentarze:

  1. ufff to nie żałuję, że jakoś po 20 stronach uznałam, że to nie to...

    OdpowiedzUsuń
  2. chyba w Angorze też o tej pozycji pisali

    OdpowiedzUsuń