niedziela, 27 maja 2018

,,Ręka mistrza" Stephen King


     Nie jest to horror, który straszy. Raczej horror, który powoli rozciąga swe macki i niepostrzeżenie zakotwicza je w naszych trzewiach. Buduje aurę tajemniczości i podskórnej obawy, że już za chwilę, za moment, coś się wynurzy, wyskoczy, zaatakuje.  Do tego pozornie niespieszna akcja, niebezpieczna jak bagna. Brzmi znajomo? Biorąc pod uwagę jak mocno autor inspirował się H.P Lovecraftem, szybko wyczujemy styl i klimat.










     Jest to moje drugie podejście do tej książki. Po raz pierwszy czytałam ją dobrych kilka lat temu i wiele szczegółów zdążyło się już zatrzeć w mojej pamięci. Wciąż pamiętałam ogólny zarys tej historii ale wiele istotnych fragmentów odkrywałam na nowo, a jeszcze inne dopiero teraz nabrały charakteru i głębi. Również większe doświadczenie z prozą Lovecrafta, dało mi szersze spojrzenie na tą świetną powieść.
     Cała ta historia opiera się głównie na niezwykle poważnym wypadku naszego bohatera Edgara Freemantle, któremu udaje się co prawda przeżyć ale bardzo ciężko jest mu do życia powrócić. Skazany na długotrwałą rehabilitację, pozbawiony ręki, nękany zanikami pamięci, daje się namówić do wyjazdu na wyspę Duma Key,  gdzie wszystko nabiera innego smaku. To tutaj Edgar dostrzega urok życia, zaczyna w końcu panować nad swoimi napadami agresji, robi zaskakujące postępy w odbudowywaniu swej sprawności, zakochuje się wręcz w atmosferze wyspy. Tutaj również odkrywa swój talent- bez znajomości reguł i podstaw malarskich zaczyna tworzyć obrazy, które zachwycają doświadczonych specjalistów. Tutaj również pozyskuje nowych przyjaciół- Jacka Cantori, chłopca który miał mu pomagać w codziennych sprawunkach, Wiremana, który opiekował się przeuroczą staruszką, panną Eastlake. I cała ta trójka, ostatecznie stała się jego sojusznikami w walce, które była im przeznaczona.  Bo nagle okazuje się, że Duma nie jest zwyczajną wyspą. Nie jest zwyczajnym statek, który czasem pojawia się w blasku księżyca, całe życie bohaterów nie jest zwyczajne. To siła z tej wyspy ściągnęła ich w to miejsce.
     Powieść aż kipi od opisów, barwnych, długich akapitów, które przepięknie oddają duszną, gorącą, aż w końcu złowrogą moc, czającą się w tym tropikalnym zakątku. Napięcie narasta z każdym kolejnym rozdziałem gdy poznajemy tajemnice spowijające przeszłość Eastlake czy Wiremana. I tak jak u Edgara następuje KLIK KLIK  i wszystko wskakuje na swoje miejsce, tak i u czytelnika cała ta układanka zaczyna idealnie pasować. Człowiek ma wrażenie, że nic innego nie może się wynurzyć z tych odmętów jak sami Przedwieczni, albo choćby jakaś macka. King zastosował jednak inne rozwiązanie, nie stając się przez to wtórnym. Wprowadził postać, która wydawałaby się nie mieć nic wspólnego z  Wielkimi Starymi Bogami, a jednak ostatecznie wprawny czytelnik doskonale zrozumie nawiązanie.

     King jak zawsze dał popis swoim opisowym stylem. Mrugnął zawodowo do swoich czytelników, jak również sprawił niemałą frajdę fanom Samotnika z Providence. Tak samo jak wszystkie dzieła Lovecrafta, tak i ,,Ręka Mistrza”, przy każdym ponownym czytaniu, odkrywa przed nami nowe doznania, powiązania i tajemnice, jak fale na plaży Duma Key…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz