,,Chcemy tego dotknąć, poznać to, dowiedzieć
się o tym więcej. Kiedy nam się nie udaje, staramy się jeszcze bardziej.”
Olga z Wielkiego
Buka obwieściła, że ,,Inkub" jest najlepszym
polskim horrorem tego półrocza i jeśli nie znajdzie się godny następca,
może być i roku. Chociaż Urbanowicz z
impetem wkroczył na scenę polskich
autorów, dopiero teraz sięgnęłam po jego twórczość i to jak bardzo udało mu się
zaczarować i wciągnąć mnie w swoją opowieść , sprawiło, że na pewno nadrobię
zaległości. Niech Was nie przerazi ilość stron. Tego cukierasa pożera się w zawrotnym tempie, nawet się człowiek
nie obejrzy jak zarywa noc. Mało tego. Ta historia zostaje w pamięci i już po jej
przeczytaniu wciąż odtwarza się od nowa, składa fakty, analizuje.
W maleńkiej wsi,
gdzieś na Suwalszczyźnie dzieją się rzeczy dziwne i straszne. Niewyjaśnione
zjawiska, morderstwa, przemoc, choroby. Co takiego się stało, że w tym cichym
zakątku nagle pojawia się policja, która nie bardzo wie jak zabrać się za
dziwną zbrodnię? Co takiego jest w Vitku- jedynym funkcjonariuszu, który nie
traci rozumu w tym nawiedzonym miejscu? Podążając za głosem serca bada sprawę, która poprowadzi
go przez tajemnice i klątwę, nawiedzone
domy, obce byty, strach , ostatecznie niemalże skazując go na obłęd. Czy Vitek wychodzi z tego wszystkiego bez szwanku? Czy
rzeczywiście poskromił zło?
Urbanowicz
przepięknie stopniuje napięcie, prowadzi nas za rękę by ostatecznie z chichotem
zostawić na bezdrożach. Kluczy ,
wprowadza nowe postacie, sprawia, że niczego nie jesteśmy już pewni. Osaczeni i
zagubieni jak mieszkańcy wsi. Powieść
prowadzona jak kryminał, z dwiema liniami czasowymi, najpierw wywołuje ogromną
ciekawość, a później uczucie niepokoju, który zostaje już do końca. Klimatyczna, pełna nawiązań do folkloru, do
sposobu życia ludzi na wsi, do starych wierzeń i ta atmosfera opisana tak malowniczo, że po
prostu czuje się ją przez każdy por skóry. Brawo!
Po skończonej
lekturze pozostało mi rozgryzać czy ten końcowy twist był ostateczny. Szczerze
wątpię by odpowiedź była jednoznaczna. Tym bardziej po przeczytaniu posłowia
autora. Nie dość, że zostawił nas z dylematami zaproponowanego przez siebie zakończenia,
później jeszcze od siebie dorzucił małą garsteczkę informacji, które odpaliły
we mnie wrotki szaleństwa. Nie ma siły by przestać myśleć o Jodoziorach….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz