sobota, 6 stycznia 2018

,,Ja inkwizytor" Jacek Piekara

    Cykl inkwizytorski, który zawiera 10 tomów z opowiadaniami, z akcją umieszczoną umieszczoną  1,5 tys. lat po skazaniu Jezusa.  Przyzwoite historie, interesujący pomysł, a jednak coś poszło nie tak…

Fot. fabrykaslow.com.pl

 




        Piekara wykreował barwny świat, sielski, odrealniony, a jednak na tyle podobny do naszego by z uwagą szukać podobieństw. Świat gdzie Jezus nie umarł na krzyżu, a krwawo pomścił swoja mękę. Bo chociaż cierpiał tak samo okrutnie jak ,,nasz” Zbawiciel, postanowił jednak nie umierać i zszedł z krzyża siejąc pogrom. W opowieść wpleciono wzmianki o świętych, których przydomki są niezwykle wymowne. Mamy tu Jana Patroszyciela, Andrzeja Truciciela, Piotra Zdzieracza Skór czy Joachima Psa Bożego.
     Widzimy tu krzewienie wiary zupełnie innego wymiaru, choć pobrzmiewają w nim znajome echa.  Stworzono Święte Officjum- instytucję mającą strzec wiary i wiernych, a odpowiedzialnymi za to dzieło mieli być Inkwizytorzy. Bojownicy wykształceni, zaznajomieni ze światem demonów i aniołów, rozpoznający wszelkie trucizny, sztuki walki i… sposoby torturowania ludzi na przeróżne sposoby. Zawód kata jest tu intratnym zajęciem, a im bardziej zmyślny i przedłużający życie ofiarom, czyli dający większy pokaz publiczności, a tym samym bardziej ceniony i poszukiwany. Oczywiście pod czujnym okiem i za przyzwoleniem Inkwizytorium. Pomimo okrutnych cierpień jakich niejednokrotnie doświadczały ofiary, Inkwizytorzy oczekiwali szczerej, radosnej pokuty przyjmowanej z wdzięcznością przez oskarżonych. Bowiem tylko w ten sposób mogli zostać zbawieni. Najlepiej jeszcze jakby  cała ta kaźń kończyła  się płonącym stosem. O tak, Inkwizytorzy uwielbiają stosy. Zupełnie nie liczą się dla nich poczynania mnichów ukazanych jako  niedouczonych i skorumpowanych fanatyków.  Niechęć zresztą  obustronna, chociaż Inkwizytorzy świętoszkami też nie byli. Pomimo deklarowania, że żyją skromnie, o suchej pajdce i szklaneczce napitku, nie stronili od obżarstwa, opilstwa i rozpusty.
Główną postacią tych opowieści jest Mordimer. Wybornie  irytujący, antypatyczny, zadufany w sobie, religijny kawał drania, który w większości wzbudza pozytywne uczucia, czasem jednak ma się ochotę zakrzyknąć ,,och, ty skurczybyku”. Namiętnie kradnie niewieście serca, nie stroni od uczt i zabaw, jednocześnie perfekcyjnie spełnia swoje obowiązki. Ma ogromny talent, tajemnicę i zdolność , która jest bardzo pożądana przez Officjum. Sprawnie i przebojowo wychodzi z każdej awantury i choć czasem zdaje się bliski zagłady , spada jak kot na cztery łapy. Na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że stoją za nim siły znacznie potężniejsze, niż mogłoby się to na początku wydawać.
 Co działa na niekorzyść, tak dobrze zapowiadającego się projektu? Co jest tutaj nie tak, że nie jest to bardzo dobre dzieło? Autor postawił na rubaszny język,  nie zawsze  stosowny do sytuacji, przez co zgrzytał jak piach w zębach. Nierówny poziom opowiadań- część z nich była naprawdę dobra i wciągająca, by już w następnym  opaść niemal na dno. Schematyczność i powtarzalność, tak jakby Piekara sam zapomniał, że już cztery razy pisał jak działa trujący proszek, że do znudzenia powtarza jak bardzo Kostuchowi jedzie z paszczy i jak bardzo Mordimer ma wyostrzony węch. Można tak długo. To chyba najbardziej zniechęcało mnie do lektury.  Ponadto pozostało mnóstwo pytań bez odpowiedzi, bohaterowie często są prymitywni, czasem nijacy i choć postaci pojawia się sporo, niewiele z nich zapada w pamięć.  Brakowało mi też zebrania tego wszystkiego i stworzenia w końcu głównego wątku, przekucia ich w jedną historię. Opowiadania owszem, można czytać  ale w pewnym momencie chciałoby się połączyć te wszystkie subtelne( bądź też nie) aluzje, odkryć tajemnice, których uchylono tylko rąbek, stworzyć uniwersum, które ma ogromny potencjał.  Czy doczekamy? Okaże się. Autor każe długo czekać na kolejne odsłony cyklu. Kilka już lat czytelnicy czekają na  ,,Rzeźnika z Nazaretu” i nie wiadomo czy się doczekają. Tak więc co dalej z Mordimerem Madderdinem wie sam jego twórca. Chyba, że i on jest nim już zmęczony.
Czy zatem warto marnować czas dla tej lektury? Mimo wszystkich wad, myślę że tak. Bo jednak nie zrezygnowałam całkowicie z czytania i chociaż w pewnym momencie przerzuciłam się na audiobooki, Mordimer i jego świat, choc ciężki i męcząco siermiężny, zwykle też bardzo brutalny, wciąż był obecny w mojej pamięci. Snułam domysły co jeszcze mogłoby się wydarzyć i – to chyba najważniejsze- bardzo byłam ciekawa wątków z Jezusem. Mówcie co chcecie, ale takie spojrzenie w krzywym zwierciadle poprawia nastrój. No chyba, że ktoś śmiertelnie poważnie podchodzi do dogmatów wiary, wtedy zdecydowanie odradzam.

Na koniec jeszcze krótkometrażowy film, który powstał w celach promocyjnych. Warto zobaczyć.






1 komentarz: