czwartek, 25 stycznia 2018

,,Terror" Dan Simmons

     A u nas jest zima. Łagodna, wręcz ciepła. Czasem spadnie śnieg, mróz to tylko o poranku właściwie. Tymczasem w okolicach Arktyki temperatury sięgają  -60 stopni i dalej.  Czy wiesz jak to jest doświadczać takich temperatur przy silnym wietrze, wędrować przez lodową  pustynię w większości w ciemnościach? Jak to jest,  gdy zapomnisz o ekstremalnym klimacie i dotkniesz metalu, a skóra z rąk natychmiast do niego przywrze, nieopatrznie wychylisz twarz znad szalików, a zęby zamarzną tak, że rozsypią się jak kryształki kruchego kryształu? Zastanawiałeś się kiedyś nad tym? Podróż z ,,Terrorem” odsłoni Ci tajemnice z jakich sobie nawet nie zdawałeś sprawy. 












    Temat poruszony w powieści zupełnie mnie nie interesował. Średnio lubię klimaty marynistyczne, z zachwytów nad awanturniczymi  wyprawami dzielnych żeglarzy wyrosłam, do tego nie lubię zimna, gubię się w geograficznych opisach. Ale jak to mówią, tylko krowa nie zmienia poglądów (chociaż ostatnia hipsterska sztuka, która przyłączyła się do stada żubrów, zdaje się temu przeczyć), więc dałam się skusić. I zniknęłam na pięć wieczorów. Bezpieczna w ciepłym domu, owinięta w ciepły koc i kilka kotów, popijając herbatkę, a jednak zmarznięta na kość, przerażona i zachwycona jednocześnie. To była moja pierwsza podróż z Simmonsem, ale z pewnością nie ostatnia.

       W 1845 roku sir John Franklin ze 129 osobową wyruszył na mroźną północ, by odnaleźć przejście przez Archipelag Arktyczny do Ameryki Północnej. Ekspedycja zaopatrzona w dwa okręty - Terror i Erebus- załadowane zapasem węgla do silników parowych, żywności, wody  i mnóstwem wyposażenia, po prostu zniknęła. Po trzech latach poszukiwań i ok. 40 wyprawach poszukiwawczych , załogę uznano za zaginionych. Erebus został odnaleziony dopiero w roku 2014, a Terror w dwa lata później. To wydarzenia prawdziwe, mające swoje miejsce w historii i niewątpliwe przyczyniające się do poznania i eksplorowania terenów, dotąd niedostępnych.  Książka powstała w roku 2007, a więc na długo przed tym, kiedy namierzono wraki. Autor wykorzystał aurę tajemniczości, jaka latami narastała wokół mnożących się opowieści, zebrał strzępy informacji  i stworzył dzieło, które przedstawia całkiem prawdopodobną hipotezę.

      Powieść stanowi jakby relację uczestników wyprawy. Mamy tu sporo retrospekcji, dzięki którym łatwiej i mocniej utożsamiamy się z bohaterami, zapiski z dzienników, osobiste wyznania, wspomnienia i lęki. Bardzo szybko pojawia się tez strach. Po ogromnym, początkowym entuzjazmie jaki czujemy z powodu rozpoczęcia wiekopomnej wyprawy, dominującym uczuciem jest właśnie strach. Powoli dociera do nas świadomość, na co się porwaliśmy jako ludzie, jak nie wiele możemy zdziałać w obliczu gniewnej natury. Jak mali jesteśmy w tym lodowym przestworze, nieporadni wobec  klimatycznych zawirowań gdzie żadna warstwa dodatkowej odzieży nie chroni przed wiecznym zimnem. Poza ciągłym marznięciem pojawia się inny wróg. Jeszcze bardziej nieznany, prymitywnie okrutny, skradający się wśród lodowych wydm , podstępny, cichy zabójca. Zabójca, który nie tylko grozi śmiercią. On rozbudza w marynarzach zwątpienie. Wśród  karnych i słuchających rozkazów, zaczynają pojawiać się osobniki, myślące o własnym przetrwaniu i korzyściach. Zaczynają wypływać elementy, które coraz mniej mają w sobie z człowieka. Z czasem do tego dochodzą choroby, brak żywności, wizja pieszej wędrówki przez  ten nieprzyjazny kraj, i zimno. Wciąż to potworne zimno. I strach. Kluczowe składowe do tego,  by ludzkie kanalie zniweczyły zmagania tych uczciwych.

     Od książki nie sposób się oderwać. Pisarz umiejętnie przeprowadza nas przez opisy budowy statku, wyposażenia czy rozległych przestrzeni w taki sposób, że nie nuży. Lawiruje sprawnie między jednym wątkiem, a drugim, szykuje akcję, która nie zwalnia, a na końcu zostawia nas z rozdziawiona gębą.  Pod koniec, kiedy wydaje się, że już wszystko wiemy, że nic nas już nie zaskoczy, następuje zupełna zmiana nastroju. Duszna i klaustrofobiczna przestrzeń, wypełniona jękiem chorych i smrodem gnijących ciał, zostaje zamieniona na rozległe tereny, które nagle dają się zamieszkać, strach, trud i ból, zamieniają się w nadzieję. Trudno tu mówić o szczęśliwym zakończeniu. To bardziej wskazówka, że człowiek częściej powinien się ukorzyć przed tym, nad czym nie panuje, schować swoja butę i po prostu współgrać ze światem. Wydaje mi się też, że autor chciał odrobinę złagodzić gorycz i żałobę po tych wszystkich niepotrzebnych ofiarach, które zostały gdzieś tam, w wiecznej zmarzlinie.


     Właśnie takie książki stanowią dla mnie problem- to taki rodzaj lektury, który chcesz jak najszybciej skończyć by zobaczyć co się stanie, a jednocześnie nie chcesz skończyć bo taka jest dobra. Mam nadzieję, że nie zniechęci Was ani objętość książki, ani czyhający stwór( który swoją drogą jest najmniej straszny w całej tej historii) ani też to dojmujące, arktyczne zimno i podejmiecie wyzwanie by razem z Franklinem i Crozierem wyruszyć w nieznane. 

4 komentarze:

  1. Jak czytam tę recenzję to już robi mi się zimno :d
    Z jednej strony jestem troszkę zaciekawiona, ale z drugiej póki co mam za dużo książek do przeczytania :D

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam mimo wszystko. A ciągły nadmiar książek, czekających na przeczytanie doskonale rozumiem :)

      Usuń
  2. świetna książka, czytałam niedawno i jestem pod ogromnym wrażeniem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Zupełnie inaczej patrzy się na nasze normalne, codzienne zmagania po takiej lekturze :)

      Usuń